
Dawno, dawno temu, w kolorowym miasteczku Zagadkowie, mieszkało małe, czerwone autko o imieniu Franek. Każdego ranka budził się z radosnym „brum, brum!” i ruszał na plac zabaw, gdzie bawił się z przyjaciółmi: wesołą hulajnogą Zuzią i rowerkiem Rysiem. Franek uwielbiał ścigać się po krętych ścieżkach parku, ale jego największym marzeniem było wzięcie udziału w Wielkim Wyścigu Tęczowych Pojazdów, który odbywał się raz w roku na magicznej trasie wśród chmur.
Pewnego dnia, gdy Franek mył błotniki pod tęczą, usłyszał głośne trąbienie. To nadjechał dumny, błyszczący samochód wyścigowy o imieniu Zygzak. — Hej, maluchu! — zaśmiał się Zygzak, mrugając złotymi reflektorami. — Słyszałem, że chcesz startować w Wielkim Wyścigu? To zawody dla prawdziwych mistrzów, nie dla takich małych autek jak ty! — Franek poczuł, jak jego silniczek zabił wolniej, ale wtedy nadbiegła Zuzia. — Nie słuchaj go, Franku! — zawołała, klaszcząc kierownicą. — Każdy może spełniać marzenia, jeśli tylko w nie wierzy!
Postanowili poprosić o radę mądrego, starego traktora Tadeusza, który mieszkał na wzgórzu za miastem. Tadeusz, po wysłuchaniu Franka, zamyślił się i powiedział: — Drogi Franku, w wyścigu nie chodzi o to, by być najszybszym, ale by być najwytrwalszym. Pamiętaj: „Kto pod górkę się nie wspina, ten nigdy nie zobaczy szczytu”. — Następnego dnia Franek zaczął trenować, pokonując małe pagórki i ucząc się skręcać w każdą stronę. Nawet gdy się potknął i zrobił małą wgniecenie w drzwiach, nie poddawał się.
Wreszcie nadszedł dzień wyścigu. Na starcie stanęły najwspanialsze pojazdy z całej krainy: motocykle z ognistymi wzorami, autobusy błyszczące jak kryształy i oczywiście Zygzak, który puszczał do Franka ironiczne spojrzenia. — Gotowi? Do startu… START! — zagrzmiał słoń Marcel, dmuchając w trąbę. Pojazdy pomknęły jak strzały, a Franek, choć mały, starał się nadążyć. Nagle, na trzecim zakręcie, usłyszał głośny „BAM!” — Zygzak uderzył w barierkę i zaklinował się między kamieniami! Inne auta przejechały obojętnie, ale Franek zatrzymał się. — Potrzebujesz pomocy? — zapytał. — Och, nie zasługuję na to… — mruknął Zygzak. — Ale każdy zasługuje na drugą szansę! — odparł Franek i z pomocą Rysia i Zuzii wypchnął Zygzaka z pułapki.
Resztę trasy jechali razem, śmiejąc się i pokrzykując „Hopla!” na każdym zakręcie. Choć nie wygrali wyścigu, na mecie czekała na nich największa nagroda — złoty puchar Przyjaźni, który wręczyła im urocza motylkowa królowa. — Prawdziwym zwycięstwem jest umiejętność pomagania innym — powiedziała, układając skrzydła w tęczowe łuki.
Od tamtej pory Franek i Zygzak zostali najlepszymi przyjaciółmi. Organizowali zawody dla wszystkich pojazdów w miasteczku, gdzie najważniejsza była dobra zabawa i wzajemna pomoc. A gdy wieczorami Franek parkował w swoim małym garażu, mruczał z zadowoleniem: „Brum, brum, świat jest piękny, gdy dzielimy go z przyjaciółmi”. I tak, małe autko nauczyło wielkie serca, że najważniejsze w życiu nie jest to, jak szybko jedziesz, ale z kim i dokąd zmierzasz.






