Moja córka wyjechała na wakacje z dziadkami pod koniec czerwca. Co to dla nas oznaczało? Pustą chatę przez półtora tygodnia. Planowaliśmy ten czas na długo, długo przed. Chcieliśmy wybrać się do kina, do knajpy, czyli po prostu wyjść z domu i nie martwić się o to, że czeka na nas stęsknione dziecko. Co faktycznie udało nam się zrobić? No trochę plany nam się rozjechały.
Znacie to uczucie, gdy jesteście w domu i nie słychać absolutnie nic? Nikt nie woła „mama, mama”, nikomu nie trzeba gotować, ani nikogo wysadzać. Po prostu bajka. Teraz, kiedy jestem mamą, zastanawiam się co ja robiłam z tym wolnym czasem, zanim pojawiła się moja córka. Musiałam ostro go marnować. Kiedy więc nadarzyła się okazja, by zostać w domu samej lub z mężem, to nagle otworzył się przed nami zupełnie inny świat. Świat wolności, luzu i jakby na to nie patrzeć, szczęścia. My byliśmy szczęśliwi, dziecko było szczęśliwe. Idealnie.
Nie masz jeszcze naszej aplikacji? Pobierz Akuku Mamo
Dziecko na wyjeździe i co dalej?
Alicja wyjechała z dziadkami na półtora tygodnia na przełomie czerwca i lipca. Bawili się doskonale nad morzem. Robiliśmy sobie telekonferencje po 2-3 razy dziennie. Nasza córka radośnie nam opowiadała co robiła, gdzie była i co widziała. Nie chciała za bardzo kończyć tych rozmów, tylko dalej pokazywać nowe gazetki z tandetnymi pierdołami, na jakie naciągnęła dziadków. Generalnie widzieliśmy, że pomimo pogody z d… uśmiech jej z twarzy nie schodził. A co my, jej starzy robiliśmy podczas nieobecności dziecka? Nie to, co sobie zaplanowaliśmy…

Najpierw okazało się, że w kinie totalnie nic nie grają. W repertuarze były albo filmy, które już widzieliśmy, albo tak denne, że nie chciało mi się nawet czytać pełnego ich opisu. Trochę nas to rozczarowało. Nie ukrywam. Uwielbiam chodzić do kina i planowałam, że pod nieobecność Alicji będę biegać do Muranowa czy Kinoteki co drugi dzień. A tu niestety taka niefajna niespodzianka. Nie obejrzeliśmy więc w kinie kompletnie nic. Na szczęście mamy w domu Netflixa i HBOGo. „Małe klamstewka”, „Instant Hotel” i inne głupoty uratowały sytuację. Powiedzmy.
Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni…
Wieczorne wyjścia na miasto były numerem dwa na liście aktywności w trakcie wyjazdu Alicji. W zeszłym roku, kiedy nasza latorośl także wypoczywała z dziadkami nad morzem, praktycznie codziennie po pracy przesiadywaliśmy w żoliborskiej Prochowni lub nad Wisłą. Piwo, spacery do późna, a raz nawet przydarzyła nam się po drodze impreza. Znowu czuliśmy się jak ludzie bez większych zobowiązań. Niestety w tym roku mieliśmy tylko jedno „wieczorne” wyjście do Prochowni ok. godz. 20:00. Tylko raz poszliśmy do restauracji na sushi i raz spotkaliśmy się ze znajomymi. To ostatnie wyjście było najbardziej szalone, bo wróciliśmy do domu około 1:00 w nocy. Normalnie wow i szczęka opadła…
Co więc zrobiliśmy? Leżeliśmy na kanapie, spaliśmy do 8:00 ( OMG), jedliśmy o nieregularnych porach, gapiliśmy się w telewizor, wykąpałam się, czytaliśmy książki, czyli jednym słowem przesmradzaliśmy się po domu. Ze wstydem przyznam, że bardzo, ale to bardzo podobało nam się to, co robiliśmy. Kiedy jest z nami Alusia, zazwyczaj budzę się dość wcześnie i od razu zastanawiam się, co przygotuję dziecku na śniadanie. Układam sobie w głowie całą listę propozycji dla niej, by łaskawie wybrała chociaż jedną z nich. Potem mycie się, śniadanie, ogarnianie domu. Klasyka. Gdy byliśmy w domu sami, zdarzyło nam się leżeć w łóżku do godz 11;00 z komputerem na kolanach. Och, jakie to było wspaniałe. Aż mam dreszcze podniecenia na myśl o tym.
Co z tym szaleństwem starych?
Przez trzy dni z rzędu jadłam na obiad ziemniaki z zsiadłym mlekiem i szparagami. Nie ugotowałam nic. Kilka razy kupiłam sobie obiad w wegańskim barku pod moim domem, w którym Alicji zazwyczaj nic nie smakuje. Oglądałam seriale no i oczywiście bezkarnie siedziałam przed komputerem, ogarniając sprawy związane z Akuku Mamo. Nie musiałam się nigdzie śpieszyć.

Wyspałam się również. A jak. Leżałam na środku łóżka jak królowa. Zazwyczaj Alicja przychodzi do nas w środku nocy i zabiera co najmniej 80 cm naszego 160 centymetrowego łóżka. Ja i Mikołaj śpimy na krawędziach. Prawie spadamy. Szczególnie wtedy, gdy córeczka kopie nas przez sen raz po raz. Zasłaniamy sobie wtedy tylko twarze, by nie dostać piętą w nos. A tu, przez półtora tygodnia znowu czuliśmy się jak władcy łóżka. To było coś.
Przed przyjazdem Alicji zaczęliśmy się zastanawiać, czy jesteśmy już starzy, czy może zamieniliśmy się w nudziarzy, skoro naprawdę nie poszaleliśmy. Nie wykorzystaliśmy w pełni sytuacji. I może faktycznie tak było. Prawda jest jednak taka, że w 7 miesiącu ciąży naprawdę niewiele się chce. Bo choć jedno dziecko wyjechało, to drugie było w brzuchu, wciąż przypominając kopniakami w żebra, że za chwilę znowu zapanuje w domu niewola.
Magda.