Pamiętacie ten moment, kiedy zrobiłyście sobie test ciążowy, a tam dwie kreski? Ja mam to wspomnienie zupełnie „na świeżo”. Na początku tego roku zaczęłam się dziwnie czuć, mdliło mnie od rana do wieczora, a senność ogarniała od razu po przebudzeniu. Mój organizm nie kłamał. Test także. Jestem w ciąży drugi raz w życiu. Czy jest inaczej niż za pierwszym razem?
Prawda jest taka, że nigdy nie wyobrażałam sobie siebie w roli mamy. Nawet Marta do dzisiaj śmieje się i twierdzi, że byłam raczej jedną z ostatnich osób na jej liście, które mogłaby podejrzewać o instynkt macierzyński. Ja samą siebie też o to nie podejrzewałam. Chociaż przez lata byłam w stałym związku i spokojnie mogłam sobie pozwolić na powiększenie rodziny to zamiast zaglądać do wózków wolałam zajmować się psem, czy kotem. Dzieci? Oj nie, nie nie. To nie była moja bajka. W końcu pierwsza ciąża się „przytrafiła” no i jak to bywa ze wszystkimi twardzielkami mojego pokroju, z biegiem matczynych obowiązków, stałam się miękka, oddana dziecku, co więcej, w porównaniu z moim partnerem, zostałam tym dobrym policjantem! Cóż mogę więcej powiedzieć, odleciałam totalnie. Może nawet aż za bardzo. Czy tak będzie też i tym razem?
Na początku tego roku okazało się, że jestem w ciąży. Nie ukrywam, że to trochę mnie zaskoczyło. Mam 35 lat i w sumie udało mi się wszystko jakoś poukładać po pierwszej ciąży. Zaczęłam nawet żyć trochę tak, jak kiedyś, przed dzieckiem. I podobało mi się to. Chodziłam do pracy, realizowałam nasz projekt Akuku Mamo i od czasu do czasu udawało mi się wyjść wieczorem z domu i wrócić po godzinie 24. Normalnie szaleństwo! Gdy więc zobaczyłam na teście dwie kreski to choć z jednej strony bardzo się ucieszyłam, z drugiej, wizja nieprzespanych nocy, zmieniania pieluch i mocno wymiętolonej przez niemowlaka brodawki, trochę mnie przeraziła. Znowu to samo? Znowu będę wyglądać i czuć się jak zombie? Znowu zamknę się w czterech ścianach? Znowu będę się samotnie snuć po parkach?
Otóż zaczęło do mnie ostatnio docierać, że niekoniecznie.
Rozmawiając ze znajomymi mi mamami dwójki lub jeszcze większej gromady dzieci, doszłam do wniosku, że nie mogę się na nic nastawiać. Tym bardziej, że już sama ciąża jest nieco inna od poprzedniej, a i ja inaczej się czuję i mam inne podejście praktycznie do wszystkiego.
Po pierwsze: jestem dużo spokojniejsza
Przy pierwszej ciąży, przez cały pierwszy trymestr, zamartwiałam się, że stanie się coś złego z dzieckiem. Pamiętam, że kiedyś w nocy dostałam strasznych boleści brzucha. Obudziłam się zlana potem, serce łomotało mi chyba pięć razy szybciej niż normalnie no i zwijałam się z bólu. Następnego dnia rano, a była to sobota, zapisałam się na USG. Pojechałam tam przerażona i nastawiona na najgorsze. Położyłam się na łóżku przekonana, że zaraz usłyszę bardzo złą wiadomość. Wiele moich koleżanek poroniło, więc dlaczego mnie miałoby to ominąć? Okazało się jednak, że z moją ciążą wszystko było w jak najlepszym porządku. Nic się nie działo, nie było żadnych niepokojących objawów. Dopiero później, gdy zaczęłam analizować mój dziwny ból brzucha doszłam do wniosku, że była to po prostu zwykła niestrawność wywołana pewnie… kebabem. Tak, tak pożarłam kebaba, ponieważ nie mogłam przejść obok niego obojętnie. To była moja pierwsza w życiu ciążowa zachcianka. Pierwsza i zarazem ostatnia. Wtedy.

Po drugie: Nigdy nie pamiętam, w którym tygodniu ciąży jestem.
W pierwszej ciąży nawet wybudzona w środku nocy wyrecytowałabym, który to tydzień i który dzień. Teraz? Teraz muszę otworzyć kalendarz, znaleźć datę pierwszej ciążowej wizyty u ginekologa, kiedy usłyszałam, że to piąty tydzień i drugi dzień, no i liczę… Tak, tak dokładnie liczę, tydzień za tygodniem, aż do dzisiaj.
Po trzecie: USG już nie jest aż takim wydarzeniem
Mam już za sobą kilka USG i przyznam się szczerze, że choć wciąż to badanie budzi we mnie dużo emocji, to nie tyle, co przy pierwszej ciąży. Grzecznie leżę i słucham co lekarz ma do powiedzenia. Nie wcinam mu się co drugie słowo, pytając o wszystko, próbując uzyskać, jak najdokładniejszą odpowiedź. Oczywiście przyglądam się później zapisowi z USG i analizuję, gdzie rączka, a gdzie nóżka i się bardzo cieszę, ale nie jest to aż tak wielka ekscytacja jak kiedyś. Po prostu jestem już chyba wprawiona w bojach.
Po czwarte: Mam inne zachcianki, a raczej mam w ogóle zachcianki
Przy Alicji raczej nie miewałam zachcianek i opowieści moich koleżanek o tym, jak wysyłały swoich mężów po hamburgery w środku nocy wydawały mi się absurdalne. No dobra, jedyną moją zachcianką był ten słynny już kebab, za sprawą którego pognałam następnego dnia do lekarza. Teraz też nigdzie nie wysyłam mojego męża, ale sama urządzam sobie wycieczki do sklepów spożywczych. Co lubię, gdy napada mnie nagły głód? Oj lista z tygodnia na tydzień robi się coraz bardziej dziwaczna. Kaszanka, salceson, szynka, śledzie, pizza (ale tylko z 1 konkretnej pizzerii) i uwaga, do tego arbuz. Co będzie dalej? Jak zacznę zagryzać kabanosy nutellą i popijać sokiem pomarańczowym, to stracę wiarę w siebie na dobre.
Po piąte: Jestem odważniejsza
Dotyczy to także jedzenia. Bez obaw sięgam teraz od czasu do czasu po ser pleśniowy. Nie zastanawiam się, czy mięso, które jem, jest aby na pewno w 1089808 % dopieczone. Kiedyś? Kiedyś… moja neurotyczna natura dawała o sobie mocno znać. Jeśli kroiłam surowe mięso na drewnianej desce, to potem żeby móc znowu na niej coś ukroić, musiałam ją kilkakrotnie umyć i wyparzyć. Jak zamawiałam z moim Mikołajem sushi do domu, to trzy razy prosiłam pana w restauracji, by pieczone maki nie dotykały tych surowych. Ser pleśniowy? Nawet mi przez myśl nie przeszło, by go chociażby tknąć. Mam wymieniać dalej moje ciążowe paranoje? Może dla dobra mojego wizerunku nie będę dalej już w to brnąć…
Po szóste: Inaczej wyglądam, przynajmniej tak mi się wydaje
Gdy po raz pierwszy odkryłam, że jestem w ciąży, rozpoczęłam tym samym jeden z najlepszych okresów w moim życiu, przynamniej pod kątem wyglądu. Wydawało mi się, że jestem boginią. I choć miałam problemy ze skórą, to mój zaokrąglający się brzuszek sprawiał, że patrzyłam w lustro i myślałam sobie „no, jest nieźle”. Tym razem nie mam tyle szczęścia. Przynajmniej jak narazie. Nie mam w prawdzie problemów z cerą, ale za to z włosami. Czuję się brzydka, mało atrakcyjna i w ogóle najchętniej nigdzie bym się nie pokazywała. Na moje zdjęcia nie mogę patrzeć. Normalnie kobieta koszmar 🙂
I jak tu wierzyć w zabobony? Ponoć przy dziewczynce wygląda się gorzej. U mnie jest dokładnie na odwrót.
Zupełnie szczerze muszę jednak przyznać, że w pierwszej jak i drugiej ciąży jedno się nie zmieniło. To emocje, jakie towarzyszą ruchom dziecka. Zarówno przy Alicji, jak i teraz robi to na mnie ogromne wrażenie. Coś mi się tam w środku rozwija, coś się wierci, coś daje o sobie znać. I choć z jednej strony cieszę się, że jeszcze przez kilka miesięcy będę mieć tylko jedno dziecko na głowie, to z drugiej, już zastanawiam się, jak będzie wyglądać mój syn.
Magda.
[…] da się ukryć, że będąc pracującą mamą i tak mamy całą masę obowiązków, a prowadząc do tego własną firmę tylko ich sobie […]