
W małym domku na skraju lasu, gdzie słoneczne promyki przytulały się do drewnianych okiennic, mieszkała rudawa kotka o imieniu Zuzia. Miała mięciutkie futerko w odcieniach miodu i wielkie, jak dwa księżyce, zielone oczy. Każdego ranka mama Zuzi przygotowywała jej śniadanie, czyściła futerko i nawet wiązała kokardkę na szyi. „Jesteś jeszcze za mała, by robić to sama” – mruczała czule, liżąc córeczkę między uszkami. Ale Zuzia wcale się z tym nie zgadzała. W głębi serca marzyła, by być tak samo samodzielna jak jej przyjaciel, jeż Emil, który sam nosił swoje jabłka i nawet potrafił naprawić dziurę w płocie!
Pewnego dnia, gdy mama wybrała się do sąsiedniej wioski po ryby, Zuzia postanowiła udowodnić, że poradzi sobie bez pomocy. „Dziś zrobię wszystko SAMODZIELNIE!” – ogłosiła, stając dumnie na środku kuchni. Niestety, pierwsza próba zrobienia kanapki zakończyła się katastrofą – masło lądowało bardziej na podłodze niż na chlebie, a dżem uparcie uciekał z łyżeczki. „Ojejku!” – westchnęła Zuzia, patrząc na klejący się bałagan. Wtedy usłyszała cichutkie pukanie w drzwi. To był Emil, trzymający w łapkach połamany widelec. „Potrzebuję pomocy przy moim wynalazku” – powiedział tajemniczo.
Razem wyruszyli do Emila do domku pod starym dębem, gdzie jeż pokazał Zuzi swój najnowszy projekt – maszynę do łuskania słoneczników. „Tylko że coś nie działa…” – mruknął, drapiąc się kolcem. Zuzia, choć nigdy nie naprawiała maszyn, postanowiła spróbować. Wzięła głęboki oddech i zaczęła uważnie oglądać mechanizm. „Hmm… a jeśli ten trybik powinien być po drugiej stronie?” – zastanawiała się głośno. Kiedy przekręciła malutką śrubkę, maszyna nagle ożyła! „Działa!” – zaskrzypiał Emil radośnie, a Zuzia poczuła dziwną ciepłą falę w brzuszku. To była duma!
Wieczorem, gdy mama wróciła, Zuzia z bijącym sercem pokazała jej uporządkowaną kuchnię (choć z jedną zapomnianą plamą dżemu pod stołem) i opowiedziała o naprawie maszyny. „Moja droga, jestem z ciebie taka dumna!” – zaszczebiotała mama, tuląc ją mocno. A wtedy Zuzia zrozumiała coś bardzo ważnego: samodzielność to nie znaczy robić wszystko od razu perfekcyjnie. To znaczy próbować, uczyć się na błędach i nie bać się prosić o pomoc, gdy jest potrzebna.
Od tego dnia w domku na skraju lasu można było często zobaczyć, jak Zuzia sama wiąże sobie kokardkę (nawet jeśli czasami była krzywo), a Emil i ona wymyślali nowe wynalazki. A najpiękniejsze było to, że gdy coś się nie udawało, po prostu mówili: „Spróbujmy jeszcze raz!” – i ich śmiech roznosił się po całym lesie jak dzwoneczki na wietrze.