Podróżowanie z dziećmi to dla jednych rodziców nie lada wyzwanie i duży stres, a z kolei dla innych zwykła codzienność. My chyba jesteśmy gdzieś pośrodku. Wyjazdy z dziećmi staramy się traktować zupełnie normalnie, ale też nie jest to naszą rutyną, bo pracując na etatach nie mamy opcji na częste rodzinne wyjazdy. Nie mniej jednak trochę tych podróży odbyliśmy i chętnie podzielę się z Wami moimi doświadczeniami.
U nas w rodzinie są 3 rodzaje podróżowania z dziećmi. Pierwszy to ten, gdzie jeździmy w piątkę, czyli my i trójka dzieci z tyłu. Opcja super od jakiś dwóch lat, jak Krzyś zaczął już mówić, a Ola z kolei przestała co pięć minut pytać za ile będziemy 🙂 I super jest nie tylko dlatego, że dzieciaki się dogadują, ale też dlatego, że najmłodszy jest wspierany przez starsze i nie trzeba się przeginać, żeby dać mu coś do jedzenia, otworzyć butelkę z wodą, czy wytrzeć ręce mokrą chusteczką.
Nie masz jeszcze naszej aplikacji? Pobierz Akuku Mamo
Byle szybciej…
Zawsze jeździmy longiem, co oznacza, że zatrzymujemy się tylko na toaletę i tankowanie. Wychodzimy z mężem z założenia, że wolimy jednak jak najszybciej pokonać daną trasę. Podróżowanie z dziećmi nie jest w końcu takie proste. Jeżeli wiemy, że czeka nas do przejachania powyżej 1000 km, pakujemy kanapki, przekąski i najczęściej w połowie nocy ruszamy, z nadzieją, że dzieci trochę pośpią. Nie zawsze się to udaje – w zeszłym roku jadąc do Włoch wyruszyliśmy o 3 rano i przez pierwszą godzinę nasz syn śpiewał “Niech żyją wakacje, niech żyje pole, las…”. Ale nadzieja jest w nas cały czas 🙂

Przed każdą dłuższą wyprawą zaopatruję się oczywiście w jakieś nowe zabawki. I słowo “nowe” jest tu zdecydowanie kluczowe. Także wszelkie drobiazgi na podróżowanie z dziećmi najpierw skrzętnie ukrywam. Zawsze towarzyszą nam kredki i małe notesiki, najlepiej z twardą oprawą, żeby wygodnie się malowało na kolanach. Nie używam żadnych pomocniczych organizerów czy stoliczków, bo trójka dzieci w samochodzie i tak już zajmuje wystarczająco dużo miejsca. Zabawki w zasadzie wybieram pod Krzyśka, bo Ola jest już w takim wieku, że spokojnie przejedzie bez dodatkowych bodźców. Nie mniej jednak zawsze kupuje rzeczy podwójnie, żeby uniknąć niepotrzebnych kłótni.
Przeczytaj także: Upały w ciąży
U nas bardzo sprawdzają się wszelkie książki z naklejkami, także szukam tych, gdzie jest dużo naklejek lub gdzie pasuje mi tematyka – od wozu strażackiego po dinozaury. W sklepach jest tego cała masa, trzeba tylko poświęcić trochę czasu na znalezienie odpowiedniej pozycji. Jest też wiele książek z różnymi ćwiczeniami i tu starsze rodzeństwo sprawdza się idealnie, bo już potrafi przeczytać polecenie, a i pomoże w rozwiązaniu zadania. Czasem kupuję też coś w rodzaju sprytnej plasteliny – mała puszeczka, a w środku super masa do kształtowania przeróżnych stworów, która się nie kruszy i nie brudzi rąk. Wierzcie mi, potrafi zająć te mniejsze i większe dzieci na zdecydowanie dłuższą chwilę.
Patent na podróżowanie z dziećmi
Jak Krzyś był młodszy, często korzystałam z wodnych kolorowanek, do których był dołączony długopis napełniony wodą i zakończony pędzelkiem. Kilka twardych kartek, które pod wpływem wody zmieniały kolory, przez co nadawały się idealnie dla jeszcze nie wprawionego w kolorowaniu Malucha. Muszę się też przyznać, że nigdy w podróży nie korzystałam z magnetycznych gier, czy kolorowanek. Te, w wersji micro, na które ja natrafiłam jakieś 2 lata temu były dla dzieci 5+ i jakoś odpuściłam wtedy ten temat. Ale myślę, że na te wakacje będą idealne, tym bardziej, że ich oferta znacznie się rozszerzyła.

Ostatni punkt na mojej liście to telefon i odtwarzacz dvd. Tak, tak, nie pomyliłam się – przenośny odtwarzacz dvd 🙂 Prehistoria, ale to sprzęt, który ratuje nam życie, jak jesteśmy za granicą i nie mamy już tak dostępnego internetu, a w dziesiątej godzinie podróży, dzieci na prawdę robią się marudne. Wówczas puszczamy im kinowe hity i dłuższy czas jest spokój. Filmów tych nie oglądają na co dzień, więc wspomniany odtwarzacz jest jako to coś “nowego”. A telefon… jak nie miałam dzieci, to mówiłam, że nie będę dawać im telefonu. Jakże perspektywa się zmienia 🙂 Jestem z tych rodziców, którzy cenią sobie odrobinę ciszy i spokoju, zarówno w podróży jak i w restauracji, czy innym miejscu, gdzie atrakcji dla dzieci brak.
W naszej patchorkowej rodzinie mamy też drugi sposób podróżowania i jest on wtedy, kiedy jedziemy gdzieś tylko my i Krzyś. To w sumie najgorsza opcja, bo w niej to mama spełnia wszystkie role i musi być głównym “zabawiaczem”. W związku z czym w takiej podróży sprawdzają się wszystkie powyższe gadżety, a dodatkowo, jak humor Małemu dopisuje, to śpiewamy radiowe hity. I tak ulubiona piosenka mojego dziecka – “Loca” Shakiry leci w kółko. Choć ostatnio, za sprawką siostry, Krzyś wyśpiewuje także “Libre” i “Sofia” 🙂 A jak się mój chłopak nakręci, to bawimy się w wymyślanie piosenek o tym, co akurat widzimy na drodze, albo na przykład w liczenie traktorów, czy szukanie zielonych samochodów.
Babcia nigdy nie zawodzi
Czasem też zdarza się tak, że jeździmy w piątkę, ale z moimi rodzicami. No i tu już mama ma wolne, bo etatowym zabawiaczem staje się babcia. Poza wszystkimi opisanymi wyżej formami spędzania podróży, babcia ma jeszcze jednego asa w rękawie. “Przyjaciel podróży”, bo o nim mowa – to malutka przytulanka, na każdą wycieczkę inna i oczywiście “nowa”. I ta mała maskotka, ma czasem taką moc, że zabawa z nią potrafi trwać pół drogi, szczególnie jak tą maskotką jest ulubiony bohater z bajki.
Zdaję sobie sprawę, że każde dziecko w inny sposób znosi podróże. My mamy to szczęście, że nasze Maluchy lubią jeździć i nie mają choroby lokomocyjnej. Wiadomo też, że w każdym wieku to podróżowanie wygląda trochę inaczej. Natomiast na ten moment, w naszej sytuacji, wszystkie opisane przeze mnie gadżety i zabawy sprawdzają się idealnie. Za dwa tygodnie ruszamy w kolejną dłuuugą podróż samochodową, co oznacza, że od dzisiaj zaczynam się rozglądać za książeczkami, naklejkami i koniecznie magnetycznymi grami.