Zanim zaszłam w drugą ciążę udawałam bohaterkę. Poród? Phi. Już raz go przeżyłam i naprawdę da się przez to przejść i to bez znieczulenia – powtarzałam sobie i wszystkim dookoła. Taki stan ducha i poziom waleczności utrzymywał się we mnie mniej więcej do połowy drugiego trymestru drugiej ciąży. Gdy mój brzuch zrobił się jednak naprawdę duży, a nocne wizyty w toalecie na siku stały się normą, pojawił się strach. Strach przed porodem. I wcale nie jest dużo mniejszy niż ten przed narodzinami mojej córki.
Pamiętam, że kilka lat temu rozmawiałam z moją koleżanką, która miała urodzić za chwilę drugie dziecko. Była zestresowana. Nie mogłam tego do końca zrozumieć, ponieważ, była już mamą i doskonale wiedziała, co ją znowu czeka. Niestety przekonuję się teraz na własnej skórze, że raz przeżyty poród nie gwarantuje wewnętrznego luzu i spokoju na resztę życia. Wręcz przeciwnie. Jeśli już raz rodziło się dziecko to teraz doskonale się wie, co cię czeka i niestety bardziej świadomie podchodzi do tematu.
Już masz pojęcie na temat tego, co to znaczy ból lędźwiowy, uniemożliwiający ci jakikolwiek ruch, jak następują po sobie skurcze, co to za uczucie, kiedy już za sekundę pojawi się na świecie dziecko i jak bardzo nie łapiesz tego, co to znaczy „przeć”. Wiesz już co to zszywanie, a później sprawdzanie przez położną czy nic ci nigdzie nie pękło. Kojarzycie pewnie o czym mówię, prawda?:)
Nie masz jeszcze naszej aplikacji? Pobierz Akuku Mamo
Poród niczym tornado
Mój pierwszy poród był teoretycznie bardzo „łatwy” i szybki. Skurcze rozpoczęły mi się w domu, ale były tak delikatne, że nie byłam do końca pewna, czy ja już rodzę, czy jeszcze nie. Zadzwoniłam w środku nocy do położnej. Usłyszałam w słuchawce, że spokojnie, na luzie. Skoro to mój pierwszy poród, to przede mną jeszcze wiele godzin. „Weź prysznic, zrelaksuj się” – powiedziała mi. I tak zrobiłam. W międzyczasie wysłałam Mikiego do kuchni, by zrobił nam kanapki i herbatę na drogę. Sama poszłam się polać ciepłą wodą. No i wtedy się zaczęło. Ciepła woda spowodowała, że miałam skurcz za skurczem i nie byłam w stanie sama się ubrać. Wiłam się z bólu.

Wsiedliśmy w końcu do samochodu i pojechaliśmy w stronę szpitala na Madalińskiego. Bolało jak cholera. Pamiętam, że rozpierałam rękami dach i okna w samochodzie. „Jak tylko wejdę do szpitala mają mi dać znieczulenie” – zapowiedziałam w samochodzie. W końcu znalazłam się na izbie przyjęć i co się okazało? 9 centymetrów rozwarcia. 15 minut później była już na świecie moja córka. W książeczce zdrowia ma wpisane, że druga faza porodu trwała 7 minut.
W szpitalu wszyscy myśleli, że jestem wieloródką. No bo do czego to podobne, by dziewczyna, która wcześniej nie rodziła, weszła do szpitala z ulicy i raz, dwa, trzy i po krzyku, dziecko na świecie. Moi znajomi nie mogli wyjść z podziwu. Ja również. Zaczęłam więc myśleć, że cholera ja nie powinnam chyba robić nic innego w życiu tylko rodzić dziecko za dzieckiem. Na szczęście taki sposób myślenia szybko mi przeszedł. 🙂 Długo uważałam jednak, że po tak „bezbolesnym” stosunkowo porodzie, już nie będę się bać za te kilka lat, gdy znowu zajdę w ciążę. Myliłam się, oj jak ja bardzo się myliłam…
Przeczytaj także: Polska plaża straszy…
No dobra, teraz może odrobinę mniej panikuję i nie pytam mojej ginekolog przy każdej wizycie o statystyki śmiertelności okołoporodowej. Ale to może dlatego, że już je znam 🙂 Nie poszłam też zrobić sobie echa serca, by po raz kolejny przekonać się, że serce mam zdrowe i nie dostanę zawału na porodówce. Ale to by było na tyle. Czasami jednak budzę się w nocy i oczywiście budzę mojego Mikołaja, trując mu do ucha, że strasznie się boję porodu i co on na to.
Ja i krwawe historie z porodówek
Niestety już taką mam konstrukcję psychiczną, że lubię się straszyć. Często zakładam najgorszą wersję. I trochę tak jest w przypadku drugiego porodu. Przypominam sobie krwawe historie z porodówek, zawsze gdzieś usłyszę jakąś mrożącą krew w żyłach historie, a później myślę sobie, no przecież i mnie może się to przydarzyć. My kobiety nieświadomie uwielbiamy się też straszyć. Lubimy czuć się jak bohaterki i jeśli mamy za sobą ciężki poród z komplikacjami to będziemy tak dużo o nim gadać, żeby skutecznie nastraszyć wszystkie inne ciężarne z okolicy.
Czego tak naprawdę boję się teraz najbardziej? Chyba tego, że urodzę na ulicy lub w samochodzie. Ostatnio moja ginekolog oświeciła mnie, że tak szybki poród, jaki miałam z Alicją, lekarze potocznie nazywają porodem ulicznym. Z jednej strony miałam ogromne szczęście, że nie namęczyłam się przez całą dobę. Z drugiej jednak strony, marzyło mi się, że poród zacznie się powoli i na spokojnie będę oswajać się z bólem. Tak jednak się nie stało. I mam podejrzenia, że teraz znowu wszystko zacznie się jak tornado. Boję się, że moi rodzice nie zdążą przyjechać, by zostać z Alicją. Boję się, że zepsuje nam się samochód po drodze ( jeździmy niezłym rzęchem). Boję się, że znowu przechodzić przez to samo.
Jak to u Was wygląda, czy Wy też bałyście się porodu za drugim razem, tak samo jak za pierwszym?
Magda.