Znasz to uczucie, kiedy siedzisz na kanapie, obok ciebie leży opróżniony baniak z wodą, twoje stopy są czerwone jak u osoby z ewidentnie złym krążeniem, a stróżki potu spływają ci po plecach, przy każdym przemieszczeniu się z pokoju do kuchni? Jeśli tak to znaczy, że jesteś w ciąży i dobrze mnie rozumiesz. Upały w ciąży to jedna z najbardziej dokuczliwych rzeczy w ciągu tych „wspaniałych” dziewięciu miesięcy, jakie mogą cię spotkać. Jak je przetrwać? Oto moje sprawdzone sposoby.
Przede wszystkim wyręczaj się dziadkami i mężem.
Każdy kto mnie zna, dobrze wie, że pełne słońce i temperatury powyżej 30 stopni to zdecydowanie nie jest moje środowisko naturalne. Nawet nie będąc w ciąży nigdy nie lubiłam się opalać ani siedzieć w mocno nasłonecznionym miejscu, ponieważ od razu robiło mi się słabo. W ciąży ta alergia na promieniowanie UV dodatkowo mi się wzmocniła. Od kilku dni praktycznie nie wychodziłam z domu. Wygrzebywałam się tylko rano, maksymalnie do godziny 9:00, by kupić sobie mocno nawadniający owoc. Później go chłodziłam i zjadałam w mgnieniu oka.
Odprowadzanie i zaprowadzanie z przedszkola także wypadło z mojej listy codziennych obowiązków. Sorry, ale nie mam siły walczyć na pełnym słońcu z moją zbuntowaną córeczką, by łaskawie weszła do samochodu. Nie mam także siły tłumaczyć jej, dlaczego nie pojedziemy rowerkiem po ulicy przypominającej rozżarzony piekarnik. Po prostu nie. Uprzedziłam więc mojego Mikołaja i babcie, by w miarę możliwości wspomogli mnie w tym czasie i zajęli się ogarnianiem naszego pacholęcia. I to było najlepsze moje posunięcie ostatnich dni.
Kochane babcie nie zawiodły po raz kolejny! Miki trochę marudził, że ten obowiązek spadł teraz tylko na niego, ale cóż może zrobić, skoro ja jego argumenty zbijam tym, że odprowadzanie do przedszkola jest niczym w porównaniu z czekającym mnie porodem i wszystkimi atrakcjami z tymi związanymi.
Nie masz jeszcze naszej aplikacji? Pobierz Akuku Mamo.
Zakup/ pożycz dobry wiatrak
Dobry wiatrak, a najlepiej taki na nóżce to jest strzał w dziesiątkę. Tylko nie taki badziewny, co to się zepsuje po miesiącu. Zainwestuj w porządny sprzęt. Mama mojego Mikołaja uratowała mi życie i przywiozła mi właśnie taki model. To od kilku dni mój nieodłączny przyjaciel, bez którego się nie ruszam. Czuję się trochę jak pacjentka szpitala, przechadzająca się po korytarzach ze stojakiem od kroplówki w ręku. Nawet nasze koty polubiły nowy gadżet. Próbują się tak położyć, by jednocześnie chłodzić się zimną podłogą w kuchni i poczuć trochę orzeźwiającej bryzy z domowego wiatraka. Nie wyobrażam sobie już bez niego życia.

Opracuj zacienione trasy w okolicy
Jeśli ktoś by mi powiedział, że w poprzednim życiu byłam wampirzycą, która chowała się w ciemnościach o wschodzie słońce, to naprawdę nie zdziwiłabym się. Uwierzcie mi. Upał, a także gorące, piekące słońce na skórze przyprawia mnie o palpitacje serca. I to do tego stopnia, że opracowałam już mapę zacienionych tras w mojej okolicy. Wiem, kiedy przejść na drugą stronę ulicy, gdzie skręcić, jaki skrót wykorzystać, by być na słońcu jak najkrócej. Do tego prawie zawsze mam przy sobie mały parasol ( oczywiście, że nie na deszcz), wodę termalną, czapkę z daszkiem i wachlarz. To wszystko razem jakoś daje radę.
Przeczytaj także: Ustawka dzieci do wspólnej zabawy, czyli amerykańskie „playdates”
No właśnie, na upały wachlarz…
Kilka lat temu dostałam w prezencie od Mikołaja piękny, oryginalny wachlarz. Prosto z Hiszpanii. Początkowo go nie doceniałam, ponieważ w momencie, gdy mi go wręczył, nie przeżywałam aż tak mocno wysokich temperatur. Nie lubiłam ich, ale dawałam sobie jakoś radę. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałam, że dobry wachlarz jest najlepszym przyjacielem każdej nie lubiącej upałów osoby. Mój hiszpański gadżet pozwolił mi przeżyć upały w dusznym metrze, w biurze, gdzie nikt nie pozwolił mi włączyć klimatyzacji, a także w domu, zanim pojawił się wiatrak. Kiedyś przed wyjściem z domu najpierw sprawdzałam, czy mam portfel i telefon, tak teraz w pierwszej kolejności dbam o to, by zawsze mieć pod ręką wachlarz.

Przejedź się samochodem nawet kilometr
Gdy zeszłotygodniowe upały dawały mi się mocno we znaki, zamiast spacerować, nawet po zacienionych trasach, wybierałam przejażdżkę samochodem. I to nawet dwie ulice dalej. Rozkręcałam klimatyzację na maksa i dalej w drogę. Niestety pomysł powrotu samochodem do domu z przedszkola nie do końca podobał się mojej córeczce, ponieważ jako zapalona rowerzystka wolała pędzić na swoim fioletowym jednośladzie niż kisić się w aucie, ale cóż, niestety nie miała wyjścia i dzielnie znosiła fanaberie matki.

Do mojego porodu zostało jeszcze trochę czasu i zapewne jeszcze nie raz będę narzekać na upały. Bo a to za gorąco, a to brzuch za bardzo mi ciąży, a to nogi bolą, no ale przynajmniej mam już kilka sprawdzonych patentów na wysokie temperatury. Czy uda mi się na nich dotrwać do końca lata? Zobaczymy.
Magda