Magiczna dolina z tęczowymi wzgórzami, wiewiórka Radosia z dziennikiem przy strumieniu, w tle żółw i wietrzne duszki.

Dawno temu, w dolinie otoczonej tęczowymi wzgórzami, żyła mała wiewiórka o imieniu Radosia. Jej domem było stare, rozłożyste drzewo, którego korzenie oplatały strumyk szemrzący jak tajemnicza melodia. Każdego ranka Radosia zbierała orzechy, śpiewając piosenki o słońcu i rosie. Ale najbardziej lubiła coś innego – zapisywała w swoim małym dzienniczku wszystkie drobne radości, które spotykały ją w ciągu dnia: ciepły promyk między liśćmi, zapach miodu unoszący się z łąki, a nawet śmieszne kształty chmur.

Pewnego dnia do doliny zawitał Wicher, kapryśny wędrowiec, który uwielbiał mieszać porządki. — Po co zapisujesz te głupstwa? — zaśmiał się, przewracając dzienniczek Radosi. — Żaden z tych drobiazgów nie jest ważny! — I nim wiewiórka zdołała zaprotestować, Wicher porwał kartki i rozrzucił je po lesie. Serce Radosi ścisnęło się z żalu. Bez swojego dzienniczka świat nagle stał się szary i cichy.

— Muszę odzyskać moje radości! — postanowiła wiewiórka i wyruszyła na poszukiwania. Po drodze spotkała mądrego żółwia Teodora, który sunął powoli ścieżką. — Pomóż mi, proszę — poprosiła Radosia. — Wicher rozrzucił moje skarby, a bez nich wszystko wydaje się smutne. — Teodor zamyślił się. — Czasem to, co małe, jest największe — mruknął. — Ale żeby to zrozumieć, trzeba spojrzeć inaczej. Chodź ze mną.

Razem dotarli do polany, gdzie mrówki budowały kopiec z igieł sosnowych. — Widzisz? — wskazał żółw. — Jedna igła nic nie znaczy, ale tysiące tworzą dom. Twoje małe radości są jak te igły. — Radosia zastanowiła się. Nagle usłyszała cichutkie „pst!” — to listek z jej dziennika, zaczepiony o krzak malin, szeleścił na wietrze. Za nim kolejny, przyczepiony do pajęczyny, migotał jak złoty listek. Wiewiórka zaczęła zbierać kartki, a wraz z nimi wracała jej radość. Nawet Wicher, widząc jej determinację, postanowił pomóc. — Hmm, może te drobiazgi jednak coś znaczą — mruknął i dmuchnął delikatnie, zwracając ostatnie kartki.

Zobacz:  Czerwony Kapturek i tajemnica starego młyna

Wieczorem, przy blasku świetlików, Radosia odczytała głośno swój dzienniczek. — Dziękuję za szelest liści, za jagodę, którą podzieliła się ze mną pszczoła, i za to, że Teodor mnie zrozumiał — mówiła, a dolina zdawała się rozświetlać z każdym słowem. Nawet Wicher uśmiechnął się nieśmiało. — Od dziś i ja będę zbierał małe radości — obiecał.

Od tamtej pory w dolinie tęczowych wzgórz każdy dzień kończył się opowieściami o drobnych cudach. A Radosia nauczyła wszystkich, że wdzięczność jest jak magiczna lupa – im bardziej się jej używa, tym więcej piękna można dostrzec w świecie. I że czasem największe szczęście kryje się w maleńkich chwilach, które zbierane razem, stają się skarbem większym niż złoto.